wtorek, 29 czerwca 2010

HEAT FROM YOUR FEET

Szykujecie się już na festiwale? Nie zapomnijcie kaloszy. Najlepiej takich:



Ha! na coś takiego ktoś w końcu musiał wpaść! Energia, jaką wytwarzają festiwalowicze podczas każdego koncertu mogłaby zasilić w prąd małe miasteczko. Czas więc, aby się w końcu przestała marnować. A czy jest lepszy sposób, niż zużycie jej na doładowanie telefonu komórkowego, który zwykle rozładowuje się pierwszego dnia, pozbawiając was kontaktu ze znajomymi do końca festiwalu? Orange we współpracy z ekspertami od odnawialnej energii z GotWind stworzył kalosze, które wykorzystują ciepło, jakie wytwarza się w sytuacji kalosz-stopa tańczącego festiwalowicza, do ładowania telefonu komórkowego. Im więcej się naskaczecie pod sceną w gumiakach, tym lepiej dla waszej baterii. Co wypocicie, to wasze!

Więcej tu!

wtorek, 15 czerwca 2010

I ZOSTANIE PO NAS KUPA ŚMIECI

Kiedyś o przemijaniu, ulotności każdej chwili, płynącym nie ubłaganie czasie i takich tam pisano wiersze. Teraz mamy dizajn. Kalendarz-niszczarka dość dobitnie pokazuje nam, jak szybko i bezpowrotnie mijają kolejne dni.





Chcecie wiedzieć więcej, zajrzyjcie tu

LUBIĘ TO

Ile razy kliknęliście już dzis na fejsbuku 'lubię to'? Na wypadek, gdybyście musieli przebywać dłuższą chwilę z dala od komputera, a palce nerwowo poszukiwały 'I like Buttona', zaopatrzcie się w 'I like stampa'


PRZEŻYJ TO JESZCZE RAZ SAM


Miłość do piłki nożnej zdaje się nie mieć granic. Niektórzy w kółko opowiadają o ulubionych meczach, inni robią coś więcej. Zobaczcie remake końcowych 15 minut starcia między Francją i Niemcami z Mistrzostw Świata w 1982 roku. Odtworzone sekunda po sekundzie - gracze, pozycje, gesty, miny...



Refait from Pied La Biche on Vimeo.

NOWE OBLICZE MOHERU I TORBY PLAKATÓWKI

NOBO Design z fanatyzmem młodych zmienia stare na nowe. Jak sami NOBO-wcy deklarują, próbują znaleźć równowagę pomiędzy ginącą (lub jeśli ktoś woli – gnijącą) tradycją a nowoczesnym projektowaniem. Niedawno zaprezentowali swój nowy koncept – Moher Bag! Na świecie moher święci modowe triumfy, u nas – tylko święci. Designerzy z NOBO swoimi pięknymi projektami przenoszą moherowe berety z kościołów na ulice i wybiegi. Zamiast narzekać na niedostatki, trzeba umiejętnie wykorzystać naddatki i z wad uczynić atuty. Przemielić mohery na torby! Amen. Więcej szczegółów o Moher Bag na tu






Muzeum Narodowe w Warszawie również poszło z duchem czasu i wyprodukowało naprawdę fajny gadżet – w muzealnym sklepiku są do kupienia trzy wzory ekologicznych toreb wyprodukowanych przez firmę HO-LO.



Torby wykonane zostały w ramach nowatorskiego projektu – advercyclingu, który polega na powtórnym przetwarzaniu niepotrzebnych billboardów i bannerów.



Wszystkie torby uszyte zostały z reklamowej siatki typu „mesh”, z której pierwotnie wykonany był wielkoformatowy banner reklamujący monograficzną wystawę Jacka Malczewskiego.

środa, 9 czerwca 2010

MJUZIK KORNER

Dziś o muzyce - coś od nas i od samych artystów. Z Rossem Millardem z The Futureheads rozmawiamy o czwartej płycie i o pierwszej wizycie w Polsce, a Eugene Hutz z Gogol Bogrello przedstawia swoją wizję muzyki.

The Futureheads
„The Chaos”
A!A!A!A!




Ktoś porównał kiedyś Futureheads do ketchupu Heinz – mimo sporadycznych zmian w recepturze, smak pozostaje niezawodnie ten sam. Święte to słowa, bo choć czwarty album Futureheads różni się od poprzedników, to wciąż pozostaje typową płytą tej formacji. Jest to chaos znajomy i przewidywalny, co nie znaczy, że nudny czy pozbawiony momentów intrygujących, jak np. zamykający płytę „Jupiter”, który urywa się po czterech minutach, aby najwytrwalszych słuchaczy nagrodzić dodatkową dawką skomplikowanych, jak na FH zwłaszcza, dźwięków. Wyróżnia się również nieco depresyjne „Sun Goes Down”, które – jak to w przypadku brytyjskiego kwartetu często bywa – dla części słuchaczy może być utworem o filozoficznej niemal głębi, a dla innych – błahostką o prozaicznych sprawach. Tak czy inaczej, mało kto potrafi codzienne udręki przekuć w tak szaloną energię. Muzykom najwyraźniej służy szefowanie samym sobie, bo na drugim wydanym we własnej wytwórni albumie (po „This Is Not the World”) nie silą się na udowadnianie niczego czy ulepszanie sprawdzonej receptury. Dzięki temu nagrali materiał, którego z przyjemnością się słucha.

Ross Millard z Futureheads opowiada „Aktivistowi”



Jak powstał „The Chaos”?
Sporo było chaosu przy tym albumie, nagrywaliśmy w kilku studiach, w paru sesjach, Dave’owi urodził się w tym czasie syn, Barry się ożenił. Mając tyle wymówek, nie przejmowaliśmy się opóźnieniami. To była świetna zabawa. Nasze poprzednie dwa albumy powstały w trasie. W takich okolicznościach perspektywa zawęża się do tej przeklętej metalowej puszki, w której spędzasz większość czasu. A ile można napisać dobrych kawałków o graniu koncertów? Lepsze pomysły przychodzą podczas rozmowy z sąsiadem i spacerów po rodzinnym mieście. Tak właśnie powstawała ta płyta.

Jaki jest jego ulubiony utwór na tej płycie:
Ostatni z tego albumu – „Jupiter”. Nagrywanie go było bardzo trudne. Nic nam z początku nie wychodziło, ćwiczyliśmy całymi dniami w studiu, a potem wracaliśmy do siebie i dalej ćwiczyliśmy. Bez końca. Zwłaszcza dopracowanie brzmienia na potrzeby koncertów było bardzo trudne. „Jupiter” zaczyna się od fragmentu a capella, a przecież żaden z nas nie umie śpiewać! Poza tym śpiewamy wszyscy, co jeszcze utrudnia sprawę. Dla nas to niemal rock progresywny, rzadko zdarzają nam się tak długie utwory, tak rozbudowane, urozmaicone, z tak częstymi zmianami tempa. W porównaniu z resztą albumu to utwór o niemal kosmicznym rozmachu.

Jak wspomina poprzednie wizyty w Polsce
Wiem, że zabrzmi to jak kokieteryjny kit, ale Polska to jedno z naszych ulubionych miejsc do grania koncertów. Dopiero po trzecim albumie mieliśmy okazję do was przyjechać, pamiętam, że graliśmy w klubach w Warszawie i Krakowie. Były to najlepsze koncerty podczas trasy. Wasza publiczność jest pełna niesamowitego entuzjazmu – nie wiem, skąd to się bierze, ale jest cudowne. Pamiętam też, że po występie nasz perkusista poszedł na jakąś imprezę z supportującym nas polskim zespołem (pozdrowienia dla chłopaków!). Gdy rano wrócił, widać było, że świetnie się bawił, bo wyglądał strasznie. Cały dzień przespał, a zieleń utrzymywała mu się na twarzy do wieczora.

Gogol Bordello
„Trans-Continental Hustle”
Sony Music
A!A!A!




Mam problem z muzyką Gogol Bordello. To, co wielu zachwyca, mnie momentami irytuje. Nie wiem, czy toporny akcent Hütza to efekt marketingowego wyrachowania, czy nieprzeciętnej osobowości (istnieje teoria, wedle której tylko ludzie przeciętni całkowicie wyzbywają się rodzimego akcentu, a im są mniej przeciętni, tym ich akcent straszliwszy). Nie wiem, czy to, co słyszę, to porywająca eklektyzmem i energią muzyka z (szaloną) duszą, czy męczący, chaotyczny hałas z przytupem. Coraz bardziej jednak wierzę, że muzyka Gogol Bordello to muzyka z misją. Misją wyśmiania plastikowego mainstreamu i przypomnienia ludziom, że muzyka ma trafiać do serc, nie tylko do uszu i na sklepowe półki. Na najnowszej, piątej już płycie ten egzotyczny dream-team upycha wszystko, co się da. Czyli z grubsza tak jak na czterech poprzednich. Można jednak zauważyć wpływ przeprowadzki Hütza do Brazylii (ponoć tylko Brazylijczycy potrafią imprezować z entuzjazmem i wytrwałością równą Słowianom) i producencki szlif Ricka Rubina. Do słuchania w domu nadaje się średnio, ale na żywo sprawdzi się z pewnością świetnie. Z Gogol Bordello jest trochę jak z barową bójką (zarówno w sensie brzmieniowym, jak i metaforycznym). Trochę nie jesteś przekonany, czy chcesz się w to pakować, a jak już się wpakujesz, to trochę boli, ale wspomnienia, które pozostają, są bezcenne. [Ola Wiechnik]

Manifest Eugene’a:



Ludzie często wspominają jakiś koncert przez lata. Dlaczego zapadł im tak w pamięć? W cygańskiej mitologii uważa się, że to przez obecność szatana na sali. Inni twierdzą, że to wpada ten drugi koleś. Tak czy inaczej, jest w tym coś nadprzyrodzonego. Niestety ta cudowna moc muzyki jest zaprzepaszczana przez płynące zewsząd do naszych uszy muzyczne rzygi. Pod naporem tych śmieci zapominamy, jak wielkim źródłem szczęścia, energii, inspiracji i podniet może być muzyka. Nie raz podczas koncertu rzucałem się ze sceny, z żebrami na wierzchu na pełne butelek i szklanek stoły. Jestem pewien, że gdybym zrobił to w ciszy, wylądowałbym w szpitalu. Oto, jak wielką moc ma muzyka. Nie dajcie sobie więc zapchać uszu gównem!

wtorek, 8 czerwca 2010

STOJAK STOJAKOWI NIE RÓWNY

Jak co wiosnę wyciągamy rowery z piwnic, odczyszczamy, dobajerowujemy i... no właśnie. W sumie nie bardzo jest co z nimi w miejskiej przestrzeni zrobić. A nawet jak już się uprzemy, żeby gdzieś pojechać, to już prawie nigdy nie ma stojaka na rowery, tam gdzie go akurat potrzebujemy. Wobec tego deficytu, nikomu się już nawet nie marzy, żeby te stojaki były czymś więcej niż kawałkiem szarego metalu. A tu proszę! Patrzcie na to!





A gdzie można znaleźć takie cuda? Na poznańskim Chwaliszewie od końca maja stoi kontener. Ale nie byle jaki kontener. Po raz pierwszy ta dziwna konstrukcja pojawiła się w Poznaniu 2008 roku i na 10 dni zamieniła bankowy Plac Wolności w tętniące życiem centrum kultury. Rok później organizatorzy podjęli kolejną próbę wyjścia ze sztuką na ulice (a właściwie wejścia z nią do kontenera), tym razem na poznańskim Chwaliszewie, słynącym z pierwszej w Polsce spalonej na stosie czarownicy. Utwierdziwszy się w przekonaniu, że inicjatywa jest słuszna i potrzebna, pod koniec maja powrócili z kontenerami na chwaliszewskie ulice. Tym razem na całe pół roku!


Do końca października będziecie mogli cieszyć się koncertami, wystawami, akcjami modowymi, grami miejskimi i wszelkiego rodzaju aspektami sztuki w niezobowiązujących wnętrzach kontenerów. Znajdzie się tam też miejsce na wasze inicjatywy - wrzućcie do kontenera swoje pomysły, a organizatorzy pomogą zrealizować te najciekawsze! KontenerART wpisze się w letnie nastroje, zapraszając na taras i plażę pełne leżaków. Nic, tylko wylegiwać się na śmietniku kultury!

poniedziałek, 7 czerwca 2010

D jak Drzał Piotr

Mamy dla Was kolejną wyjątkową torbę! Tym razem pytanie konkursowe brzmi: Co przypomina ci tkanina, z której zrobiona jest torba Piotra Drzała?
Odpowiedzi należy przysyłać do 18 czerwca na adres redakcja@aktivist.pl.



Autor torby ukończył studia na łódzkiej ASP. Od paru lat dzielnie pracuje nad swoimi kolekcjami prezentowanymi na wielu konkursach i wydarzeniach modowych. Połamał już wiele igieł, pokłuł się nimi o wiele częściej. Marzy o większej przestrzeni życiowej i dużej szafie, na razie pokój dzieli na część sypialną, dzienną i pracownię. Wciąż szuka nowych tkanin. Trzyma je poupychane w szafie. Czuje niedosyt i pragnie ich więcej. Jeśli któraś go czymś urzeknie, po prostu ją bierze. „Tkaniny mnie inspirują. Rozwijają koncepcję w głowie i prowadzą na dalszy etap tworzenia. Czasem sam próbuję je tworzyć, jak np. tę, z której uszyta jest torba dla „Aktivista”, składająca się z paru warstw, z których każda ma inny charakter”.

Piotr lubi w modzie eksperymenty, wyzwania, kontrasty i przeciwności, a przede wszystkim to, co następuję później, czyli kontrreakcje. Projektując, bawi się formą i konstrukcją, wykonuje wykroje i szyje. „Najbardziej nakręcają mnie przypadkowe zabiegi podczas szycia, te, które stają się dominantą w kolekcji. Takie instynktowne, spontaniczne działania. Przypadki są najlepsze, widać wtedy, że proces twórczy brnie do przodu, rozwija się” – mówi projektant. Inspiracji szuka przede wszystkim w swoim otoczeniu: streetwear, architektura, ludzie, design oraz szeroko pojęta „brzydota”, industrializm. „Chodzi o zabawę, o zachowanie dystansu do rzeczy. Chcę, żeby stało się to wyznacznikiem mojego stylu” – dodaje. AddressBook radzi: jeśli nie skosztowaliście dzieł tego projektanta, czujcie niedosyt!